#4

Zaleczenie “matczynej rany” było podstawą, na której mogłam budować siebie. Dało mi siłę do zintegrowania mojej osoby i zmierzenia się z tym, co wyparłam, czego nie chciałam w sobie zaakcentować.
Jako poranione dziecko chciałam widzieć w sobie tylko to, co dobre, to, co białe. A to nie byłam ja. Przecież jest w nas radość i smutek, miłość i nienawiść, frustracja i spokój. To jest nasza pełnia, dojrzałość.
Integralność dała mi spokój i szczęście. Akceptuję siebie, kiedy przepełnia mnie radość, ale też wtedy, kiedy jestem wściekła. Dzięki temu mam siłę i swobodę do ucieleśniania tego, o czym marzę. Już nie muszę tracić energii na utrzymywanie fałszywego ja. Teraz realizuje marzenia, które dotychczas pozostawały w sferze marzeń, teraz mogę dać sobie to, czego pragnę w materii.
Dla tego momentu warto przejść przez całą ciemną otchłań, nieświadomość i cierpienie.
Warto spojrzeć naszym największym lękom i strachom w twarz. Odważyć się.
Kochani najpiękniejsi jesteśmy wtedy, jeśli są w nas wszystkie kolory, wszystkie emocje.
Jesteśmy piękni, jeśli pozwalamy wyrazić siebie w każdej sytuacji i emocji.