Zobacz mnie

Moje życie podzielone pomiędzy dwóch narcystów. Zastanawiam się, który kawałek był łatwiejszy?! Żaden. Z moją mamą ciągłe występy sceniczne, ona w roli głównej, rządająca ciągłej uwagi i oklasków. Manipulująca rzeczywistością i mną tak, aby pozostać na scenie, a mnie przydzielić do ponoszenia odpowiedzialności za to, co zrobiła. Kiedy tylko ja zaczynałam krzyczeć i prosić o bycie zauważoną dostawałam zaprzeczenie swoich uczuć. Pamiętam siebie z tamtego czasu mój ból i smutek. Byłam tak bardzo sfrustrowana obwinianiem siebie, byłam tak wewnętrznie poraniona i przerażona. A drugi etap, przeżyłam inaczej. Początkowo dramatycznie, a potem już coraz ciszej, coraz większa uległość i wycofanie. I brak nadziei na zmianę. Ciągła droga ku perfekcyjnej pani domu. To były lata spalania się, lata emocjonalnego terroru dla jednego zdania Tak córko WIDZĘ CIĘ i KOCHAM.
Idę ulicą i myślę, chcę umrzeć teraz, chcę po prostu się przewrócić i już. Czuję takie potworne zmęczenie, pustkę i totalny brak siły, aby żyć. Oddałam im wszystko i jestem sama. Doświadczyłam tego czego tak bardzo się bałam – odrzucenia, pominięcia i bycia niechcianą. Sparaliżowana strachem mam nauczyć się żyć na nowo. Nauczyć się, jak być sobą, jak widzieć siebie, jak kochać siebie. Teraz sama mam doświadczyć codzienności bez dbania o samopoczucie innych.
Jest mi trudno zobaczyć to, czego doświadczyłam, bo tak wiele wysiłku wkładałam w to, żeby nie widzieć. Wymazywałam z pamięci sytuacje, w których powinnam postawić granice, powinnam zadbać o siebie, krzyknąć. A ja uciekałam do swojej skorupy, skrzywdzona i bierna. Nie walczyłam, bo czułam, że nie warto próbować, że mi się nie należy, że grzeczna dziewczynka nie robi takich rzeczy, idealna żona i córka akceptuje i zbiera się i daje radę.
Kiedy byłam w liceum to był czas, kiedy powiedziałam dość, NIE. Założyłam glany, pofarbowałam włosy i piłam wino z gwinta. Próbowałam desperacko stać się zła, brzydka inna niż Ona. Trochę lat to trwało, ale słabło z każdym rokiem i poległo w momencie, kiedy spotkałam drugiego narcystę i się w nim szaleńczo zakochałam. Postawiłam go na piedestale, głęboko wierzyłam, że jest księciem na białym koniu i wygraną na loterii. I robiłam wszystko, aby utrzymać ten stan świadomości. Jakiekolwiek sygnały, zdarzenia, słowa, emocje, które mogłyby świadczyć o tym, że jednak jest inaczej, że może jednak jest nieobecny emocjonalnie i tak jak matka zaprzecza temu, co czuję i zawsze ma rację, były wypierane. Ja osoba zależna, on narcysta – idealnie dobrana para. Kiedy chciałam odejść on pakował mi walizki, a ja myślałam, że umrę jak odejdę i zostawałam. Płakałam, kiedy mnie odrzucał, wpadałam w czarną rozpacz i najgłębszą jej otchłań, a on spał spokojnie albo mówił, że to ja mam problem i mam zadzwonić do przyjaciółki.
Kolejna osoba, która utwierdzała mnie w poczuciu, że to ja jestem nienormalna i to ja mam coś nie tak w głowie skoro ciągle czuję się nieszczęśliwa. Po kilku latach pomyślałam, że może dziecko spowoduje, że będę nareszcie szczęśliwa, że spełnię się, że będę nareszcie kochana i ta jedyna idealna. Tak, pomogło na chwilę, na moment zapomniałam, zajęłam się maleństwem i zdusiłam to, co czułam. Przyszedł czas na drugie dziecko i wtedy się zaczęło. Mój dyskomfort i to, co siedziało w środku bulgotało z nieznośną intensywnością i nie pozwalało się zdusić. Pomimo moich wielkich starań i prób spychania, ciało nie słuchało i bolało coraz bardziej. Czułam, że potrzebuję zmiany. I zmiana przyszła nakręcała się powoli.